Maciejewski: JOW-y i bezpośrednie wybory szansą na odpartyjnienie samorządu

Jednomandatowe okręgi wyborcze powinny być w wyborach do rad wszystkich gmin oraz powiatów i sejmików wojewódzkich. Należy wprowadzić także bezpośrednie wybory starostów i marszałków wojewódzkich – powiedział przewodniczący sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej Andrzej Maciejewski (Kukiz’15) w rozmowie z Serwisem Samorządowym PAP.

W jego ocenie byłby to dobry sposób na odpartyjnienie samorządów. Dotychczas jednomandatowe okręgi wyborcze w wyborach samorządowych w Polsce wprowadzono tylko w gminach do 20 tys. mieszkańców. Ugrupowanie Kukiz'15 chciałoby rozszerzenia JOW-ów na wybory do rad wszystkich gmin oraz powiatów i sejmików wojewódzkich.

Można odnieść wrażenie, że relacje między władzami państwowymi a samorządowcami nigdy po 1989 r. nie były tak napięte jak dziś. Z czego to się bierze?

- Problemem jest to, że samorząd jest perfidnie, bez skrupułów, wykorzystywany partyjnie. Siły partyjne wykorzystują go do walki między sobą, traktują instrumentalnie. Przed kamerami mamy apogeum troski o samorząd, jednak nie idą za tym żadne projekty ustaw. Stronie rządowej brakuje koncepcji na samorząd. Debata wokół tego tematu przypomina niezborny krzyk. Jej celem jest głównie mobilizacja elektoratów poszczególnych partii.

Z drugiej strony mamy reakcję samorządowców, którzy mówią o zamachu na samorząd i wytykają rządowi, że obarcza ich kolejnymi zadaniami, nie zapewniając wystarczającego ich finansowania. Samorządowcy zdają się uważać, że gmina to bezludna wyspa. Tymczasem jest ona częścią pewnego krwiobiegu – państwa. Mamy wspólny budżet, rząd i podatki. Odnoszę wrażenie, że między rządem i samorządem został wykopany dół, że dziś jedni dla drugich to „oni”. Po obu stronach brakuje troski i zrozumienia, że wszyscy jedziemy na jednym wózku.

Do uzgodnień międzyresortowych trafił projekt nowelizacji ustawy o finansach publicznych, który ogranicza samorządom możliwość zaciągania kredytów. Tak, żeby np. nie miały możliwości zadłużania się w parabankach. Jednocześnie nie będą mogły uwzględniać przy wyliczaniu swego wskaźnika zadłużenia dochodów ze sprzedaży majątku. Jak ocenia Pan ten projekt?

- Nie zgadzam się na to, żeby odkręcić kurek z pieniędzmi, jak się da, i umożliwić samorządom zadłużanie się bez żadnych ograniczeń. To trochę jak z budżetem domowym – jeśli zwiększymy wydatki i zaczniemy brać pożyczki, to przez pewien czas będziemy żyć na dobrym poziomie, ale kiedyś trzeba będzie spłacić dług. W latach 90. polskie samorządy dużo inwestowały, nie mając środków zewnętrznych, a jednocześnie powodem do chluby był wtedy dla nich brak zadłużenia czy nadwyżka w budżecie. Takiego gospodarskiego podejścia, niestety, dziś nie ma.

Nie wiem, co będzie po Brexicie, ale nie wierzę w to, że budżety inwestycyjne w ramach środków unijnych będą na tym samym poziomie. Tymczasem samorządy optymistycznie zakładają, że uda im się pozyskać środki unijne i niejednokrotnie realizują nieprzemyślane inwestycje. Znam przypadek małej gminy wiejskiej, której wójt w ramach modernizacji oświetlenia, składającego się z 200 latarni, kupił system za 2 mln zł. Bezsensowna inwestycja! Znam przypadek gminy, która wybudowała sobie oczyszczalnię jak dla całego powiatu.

Odkąd zostałem przewodniczącym sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej, powtarzałem, że musimy wypracować koncepcję finansowania, gdy skończą się środki unijne. Powinien zwyciężyć rozsądek, dlatego stawiamy na partnerstwo publiczno-prywatne i szukamy sposobów na powrót do korzeni samorządów, gdy nie było środków unijnych, a mimo to powstawały drogi i obwodnice. Musimy wrócić do zrównoważonych, mądrze prowadzonych budżetów.

Paweł Kukiz publicznie opowiedział się za ograniczeniem kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Pan z kolei, choć jest z tego samego ugrupowania, namawiał niedawno samorządowców, żeby zorganizowali się i zebrali podpisy pod wnioskiem o referendum w tej sprawie. Nie ma w tym sprzeczności?

- Od początku byłem zwolennikiem dwukadencyjności, ale bez działania prawa wstecz. To wynika z czystej przyzwoitości ludzkiej, by nowe ustalenia obowiązywały od kolejnej kadencji. Obecna dobiega już końca i nie należy teraz zmieniać zasad. Z drugiej strony podziwiam włodarzy, którzy mają pewność, że zostaną ponownie wybrani.

Dane PKW udowadniają, że trudno wygrać z urzędującym włodarzem. Aż 2/3 obecnych wójtów, burmistrzów i prezydentów sprawuje urząd dłużej niż dwie kadencje. To oznacza, że te lokalne sceny polityczne w bardzo wielu przypadkach się zabetonowały.

- Pytanie, ile spośród tych gmin ma młodzieżowe rady samorządowe czy rady senioralne? Jak aktywne są rady osiedli i sołectwa? Kto ma zastąpić urzędujących włodarzy? Trzeba znaleźć kogoś, kto ogłosi, że startuje w wyborach. A z tym wcale nie jest dobrze, nie ma tłumów chętnych. Mam wrażenie, że po 1989 roku kolejne rządy robiły wiele, żeby społeczeństwo obywatelskie nie zaistniało, bo było im to na rękę.

W latach 1990-1994 byłem radnym Bartoszyc I kadencji, a od 1992 roku przewodniczącym rady miejskiej. Przepisy prawne nie były skomplikowane. Wiele decyzji można było otrzymać od razu. Dzięki temu już w pierwszej kadencji zrobiliśmy dużo inwestycji, udało nam się przeprowadzić całą dekomunizację, przekształciliśmy gminne wodociągi i kanalizację w spółkę z o.o., co wtedy wydawało się nie do wyobrażenia. Nawiązaliśmy też współpracę przygraniczną z Rosją, w ramach której władze wojewódzkie i strona rosyjska spotykały się w Bartoszycach. Wtedy wygrywała idea, a nie partyjniactwo.

Potem, przez lata, tworzył się gąszcz prawny i dzisiaj na wszystko musimy już mieć paragraf. Dlatego jestem zwolennikiem deregulacji. Wiedzą państwo, ile stron liczyła pierwsza ustawa o regionalnych izbach obrachunkowych? Trzy. Dziś ma kilkaset. Nasza komisja opiniowała dotąd ponad 1 tys. aktów prawnych. Tych regulacji jest zdecydowanie za wiele.

Kodeks samorządowy, którego utworzenie Pan postulował, byłby jednym z działań deregulacyjnych?

- Zaproponowałem powołanie komisji kodyfikacyjnej do spraw prawa samorządowego, która uporządkowałaby tę kwestię na mocy kontraktu pomiędzy samorządowcami i rządem. Kodeks mógłby zostać podpisany na 50 lat i zawierać m.in. regulacje dotyczące podziału administracyjnego. Mamy duży bałagan administracyjny, od gminy po powiaty. Znam przypadki powiatów, w skład których wchodzi 5-6 gmin i takie, które liczą 3 gminy. Jedne mają po 100 tys. mieszkańców, a inne - jak największe miasta na prawach powiatu – po kilkaset tysięcy, a w przypadku Warszawy ponad półtora miliona. Brakuje tu konsekwencji.

W Kukiz’15 opowiadamy się za likwidacją powiatów, które są obecnie organem zarządzającym, administracyjnym, a nie samorządowym. Sądzę, że nie bez kozery Konstytucja zapewnia ogromną władzę gminom. One są fundamentem polskiego samorządu. Prawie wszystkie sprawy załatwiamy w urzędach gminnych. Zresztą gdyby programy e-administracji zrealizowano zgodnie z założeniami, to np. mielibyśmy centralny system geodezyjny map i wiele urzędów nie byłoby w ogóle potrzebnych.

Opowiadają się Państwo także za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych we wszystkich gminach i na wszystkich szczeblach samorządów. Czy przygotowany jest jakiś projekt ustawy w tej sprawie?

- Jest za wcześnie, by o tym mówić. Bardzo zależy nam na tym, aby JOW-y były nie tylko w gminach do 20 tys. mieszkańców, jak dziś. Marzę o tym, aby możliwe było wybieranie w wyborach bezpośrednich starosty i marszałka. To zmusi kasty partyjne do aktywności, a nie tylko „odfajkowania” kampanii. Istotne jest zrównoważenie siły prezydenta, wójta lub burmistrza z progiem referendalnym. Mam wrażenie, że obecnie jest on prawie nie do przeskoczenia, dlatego opowiadamy się za tym, aby go obniżyć. Należy także wzmocnić radnych, ich funkcję kontrolną, składania zażaleń i zapytań.

Tematem numer jeden dla samorządów są dziś - obok ograniczenia kadencyjności – zmiany w oświacie. Likwidacja gimnazjów jest już faktem, ale teraz rząd chce w bardzo dużym stopniu zmienić sposób finansowania oświaty. Samorządowcy się burzą, mówiąc, że dwie rewolucje naraz to za dużo. Twierdzą też, że samorządy na tych zmianach finansowo stracą, że będą musiały dokładać do oświaty jeszcze więcej niż dziś.

- A kiedy wystarczało pieniędzy na oświatę? Od początku subwencja oświatowa nie pokrywała samorządom kosztów utrzymania szkół. Tymczasem pan prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego twierdzi, że samorządowcy nauczycieli okradają, a pani minister mówi , że daje samorządom tyle, ile im potrzeba i jest ok. Zaproponowałem więc z mównicy sejmowej: „To niech pani minister pieniędzy na wypłaty nie daje samorządowcom, tylko wam, nauczycielom, bezpośrednio”. A samorząd niech tylko utrzyma szkoły.

Tak to funkcjonuje we Francji. Ale samorządowcy mówią, że dziś rząd na to się zgodzi, bo musiałby łożyć na oświatę więcej niż dziś, na co go nie stać. Jednak narzekają, że samorządy wypłacają pensje nauczycieli, nie mając wpływu na ich wysokość i zasady ich ustalania. Bo rząd ustala je ze związkami nauczycielskimi. Jest Karta nauczyciela, która ma na to ogromny wpływ.

- Kiedyś w Sejmie zaproponowałem, by zlikwidować Kartę nauczyciela. Ale nie było na to szans. Górnikom dali radę, wszystkim służbom mundurowym dali radę. Tylko nie nauczycielom. Lobby nauczycielskie jest nieśmiertelne i bardzo silne w naszym Sejmie. To pokazuje, że tak naprawdę polityka to bardzo często gra słupków wyborczych, a nie racji państwa i stanu.

Co najbardziej przeszkadza dziś samorządom? Co trzeba by zmienić, by lepiej funkcjonowały?

- Najgorsze jest zbyt duże zbiurokratyzowanie i nadregulacja. Na wszystko jest przepis, co bardzo hamuje inicjatywę samorządowców, ale to nie jedyny negatywny skutek. W urzędzie marszałkowskim w Olsztynie pracuje 1000 osób, a jest jeszcze urząd wojewódzki, który też się rozrósł. Mamy i powiatowe, i wojewódzkie urzędy pracy. Czy to nie za dużo?

Samorządy są ważne, sprawdziły się, co do tego nie ma wątpliwości. Pytanie, czy powinny nadal powinny być takie jak dziś, tak przerośnięte, skupiające się na sprawozdawczości, raportach, na tym, żeby w papierach wszystko się zgadzało? W mojej ocenie nie. Jedną ze zmian, które według mnie należałoby wprowadzić, to odwrócenie obiegu pieniądza. Czyli idziemy w taką stronę, że to gminy stają się pierwszym poborcą podatku dochodowego, zostawiają swoją część dla siebie, a to, co nie ich, oddają „górze”, do Warszawy. Skracamy czas, upraszczamy procedurę, odpadają pośrednicy, spadają koszty i gmina ma pieniądze, czynnik motywujący do rozwoju. Zmniejszamy biurokrację, która blokuje nie tylko firmy, ale i właśnie samorządy.

Rozmawiali: Daria Porycka i Jacek Krzemiński

Źródło: www.samorząd.pap.pl